Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —


— Znasz mnie! — zawołała, a potem roześmiała się i umilkła.
— Prawda! czy przyjdziesz? bądź tak dobra! — krzyknął Artur.
— Nie jestem miła i cicha, ale przyjdę, jeżeli mama pozwoli. Pójdę zapytać się. Bądź dobrym chłopcem, zamknij okno i czekaj na mnie.
Po tych słowach zarzuciła miotłę na ramię i poszła do domu, zaciekawiona co tam na to powiedzą. Artura gorączkowała trochę myśl, że będzie miał gościa, i robił żywe przygotowania, bo jak mówiła pani March, był to mały „gentleman“. Dla uczczenia Ludki, przygładził kędzierzawą czuprynę, wziął świeży kołnierzyk i starał się uporządkować pokój, który mimo licznej służby, wcale nie był czysto utrzymany. Po chwili dał się słyszeć głośny dzwonek, potem śmiały głos, pytający o „pana Artura“, i wreszcie zadziwiona służąca przyszła oznajmić „jakąś panienkę“.
— Dobrze, wprowadź ją na górę, to panna Ludwika, — rzekł Artur, idąc ku drzwiom swego pokoiku na spotkanie. Po chwili ukazała się Ludka, z twarzyczką różową, śmiałą, — spokojna i swobodna; w jednej ręce miała przykryty talerz, a w drugiej troje kociąt.
— Oto mię masz z całym ładunkiem, — rzekła. Mama się kłania i rada jest, że ci się mogę na co przydać. Małgosia prosiła, żebym ci przyniosła blanc-manger jej roboty, a przyrządza je bardzo dobrze; Eliza przysyła koty w nadziei, że ci sprawią przyjemność. Wiedziałam, że wykrzykniesz, ale nie mogłam odmówić, bo koniecznie chciała ci się czem przysłużyć.
Zabawna pożyczka Elizy okazała się bardzo poży-