Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.
—   69   —


— Dziękuję; znam to wszystko, i jeżeli nie masz nic przeciw temu, wolałbym rozmawiać, — odparł Artur.
— Bynajmniej, gotowam cały dzień mówić, jeżeli mi nie przerwiesz. Eliza powiada, że nigdy nie wiem, kiedy umilknąć.
— Czy to Eliza, co taka różowa, dużo siedzi w domu a czasem wychodzi z koszyczkiem w ręku? — zapytał Artur ciekawie.
— Tak, to Eliza; to moja ukochana, najlepsza w świecie dziewczynka!
— Ta ładna, to Małgosia; a ta w loczkach, to Amelka, o ile mi się zdaje.
— Jakim sposobem doszedłeś do tego?
Artur zarumienił się, lecz odpowiedział szczerze:
— Widzisz, ja często słyszę, jak wołacie jedna drugą, i siedząc tu samotnie, trudno mi się wstrzymać od spoglądania na wasz dom, bo mi się zawsze zdaje, że się tak dobrze bawicie. Przepraszam za moją niegrzeczność, ale czasem zapominacie spuścić firankę przy oknie z kwiatami, a gdy lampy nie palę, to wyglądacie jak obrazek. Ogień płonie na kominku, a wy siedzicie z matką wkoło stołu; jej twarz jest wprost okna i wygląda tak słodko po za kwiatami, że nie mogę oderwać oczu. Ja nie mam matki, jak wiesz. Mówiąc to, rozniecał ogień, żeby ukryć lekkie drganie ust, którego nie mógł opanować.
Smutny, tęskny wyraz jego oczu przeniknął gorące serce Ludki; ponieważ była chowana z największą prostotą, niedorzeczne myśli nie mąciły jej głowy, i w piętnastym roku pozostała niewinną i otwartą, jak dziecko.
Artur był słaby i osamotniony, ona więc, czując się bogatą w miłość rodzinną i szczęście, chciała mu udzielić swych skarbów. Jej smagła twarz przybrała bardzo przy-