rozglądała się wokoło, Artur zaś wpatrywał się w ogień. Nareszcie, chcąc zmienić przedmiot rozmowy, zapytał:
— Czy ci się podoba w twojej szkole?
— Ja nie chodzę do szkoły; już pracuję, dozorując moją ciotkę, starą i cierpką osobę.
Artur otworzył usta, żeby zadać nowe pytanie, ale przypomniawszy sobie na czas, że to niegrzecznie bardzo badać cudze interesy, zamknął je z zakłopotaną miną. Ludce podobała się ta oznaka dobrego wychowania, przytem miała ochotę pośmiać się z ciotki March, więc opisywała mu w żywych barwach kapryśną jejmość, jej tłustego pudla, papugę gadającą po hiszpańsku i bibljotekę, w której się rozkoszowała. Artur ubawił się bardzo, i gdy opowiedziała o sztywnym i starym gentlemanie, który raz przyszedł oświadczyć się o ciotkę March, a w środku pięknej przemowy Polly rozgniewała go bardzo, zerwawszy mu perukę z głowy — chłopiec tak się uśmiał, że służąca wsunęła głowę, żeby zobaczyć, co się tam stało.
— Ach, jak mi z tem dobrze! opowiedz co jeszcze, proszę! — odezwał się, odejmując od poduszki czerwoną i ożywioną twarz.
Ludka dumna z powodzenia, opowiadała o swych zabawach, planach, nadziejach, obawach o ojca i o najciekawszych zdarzeniach małego światka, w którym żyła z siostrami. Potem mówili o książkach, i z radością przekonała się, że je oboje zarówno lubią, a nawet Artur więcej czytał od niej.
— Kiedy masz takie upodobanie, to chodźmy do bibljoteki. Dziadka niema w domu, więc się nie potrzebujesz obawiać, — rzekł Artur, i podniósł się.
— Ja się nikogo nie boję, — odparła, potrząsając głową.