— Tak mi się zdaje! — zawołał chłopiec, patrząc na nią z wielkiem uwielbieniem, chociaż myślał sobie, że mogłaby się bać trochę starego gentlemana, gdyby go zastała w złem usposobieniu.
Ponieważ w całym domu była gorąca temperatura, Artur prowadził Ludwisię z pokoju do pokoju, zatrzymując się, gdy ją co zaciekawiło; nareszcie weszli do bibljoteki, gdzie wedle swego zwyczaju skakała, klaszcząc w ręce z radości. Pełno tam było książek, obrazów, posągów, pięknych szaf ze starą monetą i z osobliwościami. Stały fotele do drzemki, dziwaczne stoliki i bronzy; a co najlepsza, był wielki otwarty komin ze zgrabną galeryjką.
— Jakież tu bogactwo! — westchnęła Ludka i rzuciła się na głęboki aksamitny fotel, rozglądając się dokoła z miną mocno zadowoloną.
— Teodorze Laurence, powinieneś być najszczęśliwszym w świecie, — dodała z naciskiem.
— Chłopiec nie może żyć z samemi tylko książkami, — rzekł Artur, potrząsając głową, i usiadł naprzieciw niej na stole.
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo odezwał się dzwonek, i Ludka podskoczyła wgórę, wołając z przestrachem:
— Boże! czy to nie twój dziadek?
— A chociażby i on? przecież się nikogo nie boisz! — odrzekł figlarnie.
— Zdaje mi się, że się trochę lękam, ale nie wiem dlaczego. Mama pozwoliła mi przyjść, i nie sądzę, żebyś się przez to czuł gorzej, — rzekła, chcąc się uspokoić, jednak nie odrywała oczu od drzwi.
— Daleko mi lepiej, i dziękuję ci bardzo. Boję się tylko, żeś się zmęczyła rozmową, a taka była przyjemna,