— I znajdujesz, żem nie tak ładny jak twój dziadek?
— Niezupełnie.
— I że mam strasznie dużo woli?
— Powiedziałem tylko, że mi się tak zdaje.
— Jednakże podobam ci się?
— Tak, panie.
Ta odpowiedź ujęła starego gentlemana; roześmiał się, uścisnął jej ręce, wziął za brodę, obrócił ku sobie twarz, przyjrzał się uważnie, puścił ją, skinął głową i rzekł:
— Odziedziczyłaś rozum dziadka, ale nie masz jego ujmującej powierzchowności. On był pięknym mężczyzną, moja droga, ale co lepsza, był zacny i uczciwy; szczyciłem się też jego przyjaźnią.
— Dziękuję panu. Te słowa podobały się Ludce, więc odzyskała zupełną swobodę.
— Coś pani robiła z moim chłopcem? — zapytał nagle.
— Starałam się być dobrą sąsiadką, — rzekła, i opowiedziała historję swych odwiedzin.
— Pewnie sądzisz, że mu trzeba trochę wesołości, czy tak?
— Tak, panie; on mi się wydaje nieco osamotniony i możeby mu się przydało młode towarzystwo. Między nami są tylko dziewczęta, alebyśmy chciały przysłużyć mu się czem, pamiętając jaki wspaniały podarek przysłał nam pan na święta Bożego Narodzenia, — powiedziała żywo.
— Ta, ta, ta. Nie moje to dzieło, ale mego chłopca. Jakże się ma ta biedna kobieta?
— Zdrowa, — odparła Ludka, i zaczęła swoją szybką mową opowiadać, że matka oddała rodzinę Humlów opiece bogatszych.
— Jej ojciec w taki sam sposób pełnił dobre uczynki.