fortepianu; Amelka ciekawa była pięknych obrazów i posągów.
— Mamo, dlaczego pan Laurence nierad był, że Artur gra? zapytała Ludka, będąc badawczego usposobienia.
— Nie wiem na pewno, ale mi się zdaje, iż to jest przyczyną, że syn jego ożenił się z włoszką, artystką muzyczną, która nie podobała się staremu, bo jest bardzo dumny. Ta pani była dobra, miła i ukształcona — ale jej nie lubił, i ani razu nie widział syna po jego ożenieniu się. Oboje umarli, gdy Artur był małem dziecięciem, i wówczas dziadek wziął go do siebie. Sądzę, że chłopiec, jako urodzony we Włoszech, nie jest bardzo silny, i staruszek jest tak troskliwy dlatego, że się go boi utracić. To upodobanie w muzyce jest naturalne w Arturze; odziedziczył je bowiem po matce, i zapewne dziadek lęka się, żeby nie chciał zostać muzykiem. W każdym razie przypomina mu swym talentem kobietę, której nie lubił. Dlatego był taki „rozgorzały“, jak mówi Ludka.
— Boże mój! jakież to romantyczne! wykrzyknęła Małgosia.
— Jakie to niedorzeczne! — odrzekła Ludka — Niechaj będzie muzykiem, jeżeli chce, to lepiej niżeli mu zatruwać życie, posyłając do kolegjum, którego nienawidzi.
— Pewnie dlatego ma takie ładne, czarne oczy i piękne ułożenie, — bo Włosi zawsze są pełni wdzięku, — rzekła nieco sentymentalnie Małgosia.
— Co ty wiesz o jego oczach i ułożeniu? jeszcześ prawie nie przemówiła do niego! — zawołała niesentymentalna Ludka.
— Widziałam go na wieczorku, a to co mówisz o nim, dowodzi, że się umie znaleść. Ładne były jego słówka o lekarstwie, przysłanem przez mamę.