co mówiłem, a jeżeli nie zechcą przychodzić, ha! — to trudno!
Wtem maleńka rączka wsunęła się w jego rękę, i Eliza spojrzała na niego wzrokiem pełnym wdzięczności, mówiąc jak zwykle z powagą, ale nieśmiało:
— Ach, panie! my chcemy, bardzo, bardzo chcemy.
— Czy to ty jesteś tą muzykalną dziewczynką? zapytał, spoglądając na nią mile.
— Ja jestem Eliza, serdecznie lubię muzykę, i będę przychodziła, jeżeli pan jest pewny, że mię nikt nie usłyszy i że nikomu nie przeszkodzę, — dodała z obawy, że jest niegrzeczną; lecz mówiła to ze drżeniem wobec własnej śmiałości.
— Żywa dusza cię nie usłyszy, moja droga; pusto jest w domu do południa, więc przychodź i bębnij ile zechcesz, będę ci za to wdzięczny.
— Jaki pan dobry!
Zarumieniła się jak róża pod jego wzrokiem, ale się już nie lękała, i z radością uścisnęła jego wielką rękę, bo jej brakło słów na podziękowanie.
Stary gentleman zlekka odgarnął jej włosy, i pochyliwszy się, pocałował ją, mówiąc tonem mało używanym przez niego:
— Miałem kiedyś dziewczynkę z takiemi oczami jak twoje. Niech cię Bóg błogosławi, moja droga. Żegnam panią. — Odszedł z wielkim pośpiechem, a Eliza nacieszywszy się z matką swem szczęściem, pobiegła oznajmić tę ważną wiadomość gromadce lalek, bo sióstr nie było w domu. Jakże wesoło śpiewała tego wieczora, i jak się z niej dziewczęta śmiały, gdy obudziła w nocy Amelkę, grając przez sen po jej twarzy jakby po fortepianie. Nazajutrz gdy zobaczyła, że obaj panowie stary i młody wyszli