Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —


— Nie wierzę, by która z was cierpiała tyle co ja! — zawołała Amelka, — nie jesteście zmuszone chodzić do szkoły z niegrzecznemi dziewczętami, które was prześladują, gdy nie umiecie lekcji; wyśmiewają wasze ubranie, pogardzają waszym ojcem, jeżeli nie bogaty, i znieważają was za brzydki nos.
— Czy nie chciałabyś mieć tych pieniędzy Ludko, co papa stracił, gdyśmy były małe? Ach mój Boże! Jakżebyśmy były szczęśliwe i dobre, gdyby nie te troski! — powiedziała Małgosia, pamiętająca lepsze czasy.
— Mówiłaś parę dni temu, żeśmy daleko szczęśliwsze od dzieci państwa King, bo one ciągle się biją i kłócą, chociaż mają pieniądze.
— Prawda Elżbietko, mówiłam to i sądzę, że tak jest, bo choć musimy pracować, obmyślamy sobie też rozrywki i wesołą stanowimy kupkę, jakby się wyraziła Ludka.
— Ona używa takich gminnych słów, — zauważyła Amelka, rzucając gromiące spojrzenie na długą postać rozciągniętą na dywanie. Ludka w tej chwili usiadła, włożyła ręce w kieszenie od fartuszka i zaczęła gwizdać.
— Daj pokój, Ludko, to przystoi chłopcu.
— Dlatego też gwiżdżę.
— Nic cierpię ordynarnych, nieeleganckich dziewcząt.
— A ja nienawidzę przesadnych i wymuszonych dzieciaków.
— Ptaszki w swoich gniazdkach żyją w zgodzie, — zaśpiewała pojednawczo Elżbietka z taką zabawną minką, że oba szorstkie głosy wybuchnęły śmiechem, i na ten raz ustało „dziobanie się ptasząt“.
— Doprawdy, moje dziewczęta, obie zasługujecie na połajanie, — rzekła Małgosia zaczynająca gromić tonem starszej siostry. — Ty, Ludko, jesteś już w tym wieku, żeś