— Nie bierz wszystkich, — szepnęła sąsiadka, obdarzona wielką przytomnością umysłu.
Amelka szybko odrzuciła pół tuzina, resztę zaś położyła przed panem Davis w przekonaniu, że każdy człowiek, mający ludzkie serce, zmięknie, skoro ta rozkoszna woń uderzy jego nos. Na nieszczęście, pan Davis szczególną miał nienawiść do modnej marynaty, a ten wstręt wzbudził w nim jeszcze większą złość.
— Czy niema więcej?
— Jest jeszcze trochę, — wyjąkała Amelka.
— Natychmiast przynieś resztę.
Usłuchała, patrząc rozpaczliwie na paczkę.
— Czy z pewnością niema więcej?
— Ja nigdy nie kłamię.
— Przekonywam się. Teraz bierz po dwie sztuki tego szkaradzieństwa, i wyrzucaj przez okno.
Wszystkie dziewczęta westchnęły, i powstał stąd zupełny wiatr, gdy ostatnia nadzieja zniknęła, i przysmak został odjęty ich łaknącym ustom. Amelka czerwona ze wstydu i złości szła do okna i wracała dwanaście śmiertelnych razy; a za każdym razem para cytrynek, wyglądających tak pulchnie i soczyście, wypadała na ulicę. Żal panienek był tem większy, że z ich uczty korzystały z okrzykami radości irlandzkie dzieci, ich zawzięte wrogi. Tego, — tego już było za wiele; wszystkie rzucały zapalczywe lub żałosne spojrzenia na nieubłaganego Davis‘a, a jedna z nich, namiętna lubowniczka cytrynek, zalała się łzami.
Gdy Amelka wróciła z ostatniej wędrówki, pan Davis chrząknął złowrogo i rzekł z naciskiem:
— Pamiętacie panny, co wam powiedziałem przed tygodniem? Przykro mi, że się to stało, lecz nigdy nie po-