Koło mych uszów setki, miliony
Stworzonek roi się zaraz,
I brzęczą, skwierczą w rozliczne tony,
Gdy tylko wyjdę na taras.
Mniejsza że brzęczą, już jabym na to
Nie zważał wcale, lecz one
Srodze kąsają: patrz, drogi Tato,
Jak moje ręce czerwone!“
„Jeśli,” rzekł Ojciec, „rój cię komarów
Kąsa, wciąż brzęcząc u uszek,
To winien temu twój brzydki narów:
Ty kładziesz w usta paluszek!
W tak ssanych palcach słodycz jest wielka,
Myślą owady łakome,
I zapuszczają swoje żądełka
W dłonie budzące oskomę.“
Dał welocypedzik Tato
Ignasiowi. On wciąż żwawo
Całą wiosnę, całe lato,
Jeździł na nim w lewo, w prawo.
Raz w ogrodzie w piękny ranek,
Gdy przebiegł aleję cała,
Przystąpi do niego Janek
I odezwie się nieśmiało:
„Ach, Ignasiu mój kochany,
Pozwól mi także z kolei
Użyć rozrywki nieznanéj
I przejechać po alei.“