Stanę i pytam dla czego płacze....
„Ah!” woła biédna istota:
„Drogiéj méj Matki już nie zobaczę,
Bom teraz sama... siérota!”
Widząc tę boleść, przemówię do niéj
Życzliwém słowem przyjaźni,
Ona mnie słucha, a choć łzy roni,
Czuję, że w duszy jéj raźniéj.
„Ja,” powie Leon, „pośród chłopczyków
Stojących na skręcie drogi,
Słyszałem w gwarze niesfornych krzyków,
Głos przerażenia i trwogi.
Patrzę — tam siłacz z postawą srogą
Dręczy dziecinę mizerną,
Schwyciwszy malca kopie go nogą,
Ufny w swą siłę niezmierną.
„Precz ztąd!” zawołam — „czyż to się godzi,
Męczyć starszego od siebie:
U starszych winni znajdować młodzi,
Opiekę w każdéj potrzebie.”
Czy słowa prawdy, czy groźna postać,
Surową wróżąca karę
Sprawiły, że on nie mogąc sprostać
Wywodom, puścił ofiarę;
I w téjże chwili dziécię niewinne,
Z wdzięcznością ku mnie podchodzi,
Wołając: „Bóg ci to dobroczynne
Współczucie serca nagrodzi!”
„Radość,” rzekł Ojciec, „ma niezrównana,
Stanie mi drogim wspominkiem;
Boście naukę spełniły Pana,
Jałmużną, słowem, uczynkiem.
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/151
Ta strona została skorygowana.