Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

Każdy na drugich winę swą składa,
Ten źle wykona, ów niezrozumié...
Brzydko, wszak prawda? o, taka wada
Najlepsze nawet przymioty tłumi.
A ona jednak zawsze i wszędzie
Niepomna mądréj Ojca przestrogi,
Ni rad zbawiennych Mateczki drogiéj,
Wciąż niepoprawna trwa w swoim błędzie.
I cóż się stało? Oto że wszyscy
Starzy i młodzi, duzi i mali,
Obcy i swoi, dalsi i blizcy
Panną Wtrącalską odtąd ją zwali.


LXVII.
Śniég.

Wszakżeście często widziały dziatki
Zimą, albo też w późnéj jesieni,
Owe bielutkie, śnieżyste płatki,
Które się z górnéj sypią przestrzeni.
Wszędzie gdzie tylko sięgniecie wzrokiem,
Panuje pomrok smutny, ponury,
A słońce czarnym skryte obłokiem,
Złotą swą tarczę kryje wśród chmury;
I owych szmatek tysiące, krocie,
Niby zdziebełek rój niezliczony,
Zwolna w wirowym krążąc obrocie,
Spadają z mglistéj niebios opony.
Czasem gdy wietrzyk silniéj zawieje,
Lub téż zahuczy wicher zuchwały,
Przez pola, lasy, niwy i knieje
Śnieżnych atomów płynie smug biały,