Na głos ów wieszczy lice dziewczęcia
Spłonie rumieńcem: drżąca, wzruszona,
W cnéj opiekunki padnie objęcia,
Tuląc swą głowę do Matki łona:
„O ty najdroższa ma rodzicielko,”
Wyjęknie z wstydem twarz wznosząc łzawą:
„Przebacz błąd córce — wina jéj wielką,
Lecz ona grzech swój zmaże poprawą;
Wtedy cień zniknie, a gorszkie łezki
Zmienią się w rosę łaski niebieskiéj.
Mam własny ogródek, a co w nim jagódek,
Wisienek, śliw, jabłek i grusz!
A jakie tam kwiatki, stokrocie, bławatki,
A ile konwalii i róż!
Nie wielkie to cacko: szpadelkiem i gracką,
Ja z chwastów oczyszczę go wraz,
Wypielę kwiateczki, podleję grządeczki,
I wszystko się ruszy na czas.
O, ładnież tam, ładnie! a kiedy dészcz spadnie,
Spłynąwszy w kroplisty wód prąd,
To trawki i zioła zielenią do koła,
A kwiatki się barwią wśród grząd.
Mam także maliny, porzeczki, jarzyny,
Kapustkę, groch, marchew i mak,
Kto o co zapyta, wszystkiego do syta,
Niczego w ogrodzie nie brak.