Ja w domu mój Ojcze pod twoim dozorem
Przy jakim Francuzie co język swój umie,
Mógłbym się ze świata obeznać polorem
A przytém w potrzebnym wykształcić rozumie,
Boć przyznaj Ojczulku, że nie jest przyjemnie
Gdy taki Wacuszek wyśmiewa się ze mnie.”
„Mój synu,” rzekł Ojciec, „dom dobry dla dziatek
W najpierwszym ich pojęć i wrażeń rozkwicie,
Lecz późniéj gdy one już wyszły z rąk Matek,
Potrzebną im szkoła — bo szkoła to życie.
Ona w nich wyrabia hart ducha wytrwały,
Naucza pokory, złe niszczy nałogi,
Skończenie jéj daje przywilej nie mały,
Gdy u stóp wędrowca tkwią ciernie i głogi;
Francyi zaś narzecze, jéj mody, zwyczaje,
Powleka nas blichtrem, lecz umu nie daje.
Wacława rodzina oddawna już w grobie,
Sierota wśród zgubnych przykładów wyrosły,
W kształceniu umysłu zostawion sam sobie,
Szedł gdzie go młodzieńcze popędy uniosły.
Nie znając czém zdrowe i jędrne zasady,
Brać przywykł prąd zachceń za życia osnowę,
Za światło nauki blask złudnéj ogłady,
Za wiedzy oznakę formułki światowe.
On może, wierzaj mi mój synu, być z wiekiem
Czczą lalką w salonie — lecz nigdy człowiekiem.”