Zdradliwy wicher okno otworzył,
Wionął na piękną różyczkę,
Na ziemię słaby krzaczek położył,
Potrzaskał w cząstki doniczkę.
Płakała Linka, widział łzy Władek,
I mówił do swéj siostrzyczki:
„Czasami bywa taki wypadek
Że się zrastają różyczki.”
Ona tymczasem łezki wciąż roni,
Bo ciężki trapi ją smutek...
Przeszła godzina, on wrócił do niéj:
„Patrz, zobacz pracy méj skutek.
Skleiłem krzaczek, łodyga cała
Rośnie w doniczce z swym kwiatem.”
A choć dziewczynka wierzyć nie chciała,
Poszła na górę za bratem.
Patrzy, o dziwy — róża jéj rośnie
Z ponętną krasy ułudą,
Więc uśmiechnięta krzyknie radośnie:
„Braciszku drogi — to cudo!”
Ale zebrawszy myśli po trosze
Rzecze: „braciszku jedyny,
Tyś za swe skrzętnie zebrane grosze
Kupił różyczkę dla Liny.”
I na jéj licach rumieniec błogi
Zachwytem szczęścia promieni:
„Jakżeś ty dobry braciszku drogi,
Jak siostra serce twe ceni!”
A Ojciec powie: „błogosławieństwo
Nieba wśród progów téj chatki,
Gdzie się tak czule kocha rodzeństwo,
Gdzie się miłują tak dziatki!”