Jeśli się wietrzyk podniósł nie wielki:
„Brrrr!” płacze, trzęsąc się jakby listek,
Dészczu na nosek spadły kropelki:
„Ah Mamo!” jęczy — „przemokłem wszystek!”
Zabłysło słońce jasnym promieniem:
„Uf, jak gorąco, z żaru topnieję!”
Słowem, dlań życie ciągłém cierpieniem,
Choć świat się cały do niego śmieje.
A wiecież kim jest ów biédny chłopak,
Z miną żałosną i zfrasowaną?
Któremu wszystko idzie na opak:
To delikacik! — ot jego miano.
On jest zdrów, silny, nie zmokły zając,
On tak jak drudzy mógłby w potrzebie
Użyć sił własnych, lecz dogadzając
Drodbnym wygódkom, rozpieścił siebie.
Tak jest, rozpieścił! i mamiąc ludzi
Jakimś pozorem cierpień zwodniczem,
Rad, że współczucie u wszystkich budzi,
Zmiękł, zdrobniał, zmalał — i został niczém.
O, chłopcy zdrowi i dzielni duchem,
W ślad ten nie wstąpcie, gdyż każdy przyzna,
Że taką lalę trudno zwać zuchem,
A kto się pieści — ten nie mężczyzna!
W pewnéj szkole pomiędzy pracującą dziatwą,
Był chłopiec co się uczyć nie chciał w żaden sposób,
Ale za to posiadał wymowę tak łatwą,
Że przez nią miał prym czasem i u starszych osób.