Iść trzeba, toć trudno... a twarz jest tak brudną,
Nie znały grzebienia warkocze,
Wstyd wielki, bo Janek wybiegłszy na ganek,
Wciąż cicho z chłopcami chichocze.
Czas lekcyi nadchodzi, trud czeka — więc młodzi
Zasiedli na lawie gromadką:
„Gdzie papiér, stalówki, książeczka, ołówki,
Gdzie teka i pióro z obsadką?”
Tak pyta, tak woła, szukając do koła,
Helenka zgubionych przedmiotów;
Znajduje, lecz karta w książeczce wydarta,
A kajet z ćwiczeniem nie gotów.
Do lasku, do rzeczki, iść mają dziateczki,
Lecz wszyscy czekają na dworze,
Bo Helcia rękawki, włożyła do szafki,
A znaleźć ich nigdzie nie może;
Znalazła w szufladzie, okrycie więc kładzie:
Masz tobie! zarzucił się pasek,
Wszystko jéj z rąk leci, tymczasem już dzieci
Pobiegły na spacer pod lasek.
Tak zawsze, tak wszędzie — nie mając na względzie,
O ile czas winien być drogim,
Helenka marudzi i w każdym wstręt budzi
Nieznośnym guzdrania nałogiem;
Nie dosyć, bo za to i Mama i Tato
I starsze osoby i mali,
Domowi i obcy, dziewczęta i chłopcy,
Guzdralską Helenkę przezwali.