Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

Od boru gęstego bez końca, bez granic,
Nie stronię, choć w lesie są węże, jaszczurki:
Zuch ze mnie, wszak prawda? a jednak ja za nic
Nie zajrzę, mój Ojcze, do ciemnéj komórki.

Wiem, że tam nic niéma, prócz trochy rupieci,
I starych portretów, co skryte są kurzem;
W duchy zaś nikt inny nie wierzy jak dzieci,
A ja mam lat dziesięć, więc jestem już dużym.
Wiem także, że chociaż światełka pogasną,
To żadna rzecz w świecie swych kształtów nie zmieni,
Lecz wtedym szczęśliwy, gdy pięknie, gdy jasno,
Gdy słońce swym blaskiem do koła promieni,
Gdy pośród błękitu na niebie wysokiém,
Znikł z wiatru powiewem posępny cień chmurki;
Dla tego, mój Ojcze, ja brzydzę się mrokiem,
Dla tego od ciemnéj wciąż stronię komórki.

Bóg, synu kochany, gdy piękny świat stworzył,
Z potęgą wszechbytu cudowną, wspaniałą,
Nim na nim zwój roślin, ród zwierząt rozmnożył,
Rzekł: „jasność niech będzie!” — i światło się stało.
I pośród bezbarwnéj, posępnéj przestrzeni,
Którą w kir żałoby krył nocy cień szary,
Wytrysnął z chmur łona pęk złotych promieni,
I szczęścia urokiem zabłysły obszary...
A światłość, co spływa na pola, ogrody,
Rumieniąc w lazurze obłoki i chmurki,
To życie! więc i ty rad darom przyrody,
Odwracasz swe oczy od ciemnéj komórki.