Zmiartwiona wciąż płaczę w kąciku i szlocham,
Bo lalka choruje — a ja ją tak kocham!”
„Józieczku, córuchno, tak duże dzieweczki,
Co szósty niedługo upływa im roczek,
Powinnyby wiedziéć, że piękne laleczki,
Nie mają ni ciała, ni buzi, ni oczek,
Nie żyją, nie czują, nie cierpią, nie bledną...
Rumieniec ich farbą — umyłaś, znikł zaraz,
Ten powód dziecinny tak zmartwił cię biédną,
Że łezki rzęsiste polały się naraz:
Nie płacz więc, a Ojciec rozsądnéj panience
Zakupi w Warszawie przy blizkiéj kolędzie
Laleczkę rumianą w prześlicznéj sukience,
A ta już z pewnością chorować nie będzie.”
O! posłuchajcie chłopcy, dziewczęta,
Jak to rozkosze przechodzą z chwilą:
Każdy z was pewnie dobrze pamięta,
Że miałam lalkę dużą... ot tylą!
Codziennie rano zaledwie wstałam,
Budziłam ze snu moją laleczkę,
I zawsze sama ją ubierałam,
Kładąc buciki i sukieneczkę;
Zwijałam loki, czesałam głowę,
Strojąc w czepeczek, wstążki, korale,
A gdy już wszystko było gotowe,
Niosłam panienkę moją na salę.