Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

„Ah, jaka śliczna!” wołali społem
Goście, domowi i braciszkowie,
Kiedy z nią wszedłszy siadłam za stołem,
Słuchając pilnie co każdy powie.
„Ah, jak aż śliczna!” szeptano z cicha,
W błogim zachwycie — „jaki wdzięk ciała:
I tak się lubo do nas uśmiécha,
I suknia na niéj taka wspaniała!”
Ja dumną byłam z mojéj pieszczotki,
Bo nie wiedziałam że wkrótce potém,
W smutek się zmieni ów sen tak słodki...
Ot, łzy mam w oczach, gdy myślę o tém!

Razu pewnego w spóźnionéj porze,
Kiedy już słońce znikło za borem,
Siedziałam sobie z lalką na dworze,
Ciesząc się cudnym wiosny wieczorem;
Wsparłszy swą główkę na mojéj dłoni,
Zdała się słuchać pilnie i bacznie
Wszystko, co z cicha szeptałam do niéj,
I tak mijały chwile nieznacznie.
Słyszę głos Mamy: woła, ja zaraz
Wstaję, chcąc szybko pobiedz w tę stronę,
A ona spada z kolan na taras:
Trzask! pękła główka — wszystko stracone!
Straszny to widok! rozbite usta,
Długie ku ziemi zwisły warkocze;
Macam — tam dziura głęboka, pusta,
I pod palcami coś mi chrobocze!
Podjęłam martwą. Z spuszczoném czołem
Idę do domu: Mama coś gada