To córka wasza. No, daléj w drogę,
By mnie nie skusił blask złota,
Bo ja już lepszym stać się nie mogę,
Mnie obcą wiara i cnota;
I wdzięczność, któréj dziś czuję władzę
Zniknie przed chucią nikczemną;
Idźcie!... a teraz szczerze wam radzę,
Nie spotkać nigdy się ze mną!”
Znałem w Warszawie ja państwa jednych,
Którzy mieszkali tam zimą, latem:
Nie należeli oni do biédnych,
Ale téż los ich nie był bogatym;
On pisał w biurze, ona z swéj strony
Szyła ubiory na obstalunek,
I tym sposobem byt ustalony
Sprawił, że obcym był im frasunek.
Ci państwo mieli córeczkę małą,
A ta córeczka jedyne dziécię,
Stała się dla nich pociechą całą,
Najdroższym z wszystkich skarbów na świecie.
Śliczniutką była Wandzia, jak rzadko,
Gdyż posiadała ruch ciała zgrabny,
Twarzyczkę miłą, wdzięczną i gładką,
I cały układ wzięcia powabny;