I żaden szczegół tam nie stracony,
Wszystko co widzi jest dla niéj wzorem,
Ruch, gest, wdzięk mowy, wejście, ukłony,
Umie z wesołym przejąć humorem.
Ten się wciąż jąka, ten wąsa kręci,
Ów znów odkrząka, gdy mówić zacznie,
Ona to wszystko w swojéj pamięci
Śledząc, z uwagą utrwala bacznie,
I tak udaje potém dokładnie,
Że wszyscy głośnym parskają śmiéchem:
Jednak ja powiem, że to nie ładnie,
Gdyż szydzić z ludzi jest wielkim grzechem.
Pewnego razu Wandziunia mała
Skończywszy swoje zadanie w klasie,
Przez Ogród Saski z pensyi wracała
O południowym jak zwykle czasie;
Przed nią aleją szły dwie panienki,
Były jednako ubrane obie,
W brunatnéj barwy szkolne sukienki,
I coś szeptały po cichu sobie:
Jedna ładniutka, kształtna, powabna,
Szła lekkim krokiem środkiem ogrodu,
Druga skrzywiona, szpetna, niezgrabna,
Miała dwa garby, z tyłu i z przodu.
Zaledwie Wandzia spostrzegła biédną,
Nuże z nieszczęsnéj śmiać się dziewczyny,
I za szyderstwa chęcią bezwiedną
Idąc, poczęła stroić swe miny;
A miasto litość miéć nad kaléką,
Drwiła z niéj mówiąc: „Słuchaj panienko,
Czegoż się dźwigasz z tak dużą teką,
Która tam sterczy pod twą sukienką?”
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/283
Ta strona została skorygowana.