A gdy się znużona do łóżka układła,
Chcąc użyć wywczasu po trudach i znoju,
To nawet i wtedy zwodnicze widziadła
Nie dały jéj we śnie używać spokoju;
Widziała wciąż stosy stroików, sukienek,
Widziała mantylki, wstążeczki i szale,
Cieszyła ją zazdrość uboższych panienek,
Które się nie mogły tak ubrać wspaniale.
Rok mijał za rokiem, a w każdéj z dziewczynek,
Prąd myśli pierwotnéj rozrastał się żywo,
Umysł zaś dojrzalszy i wieku przyczynek,
Nie zwrócił Helenki na drogę właściwą.
Raz, było to właśnie w uroczy dzień wiosny,
Gdy wszystko oddycha rozkoszą w przyrodzie,
Gdy świat się do życia rozbudza radosny,
I każdy o błogiéj wciąż marzy swobodzie,
Helenka w sukienkę przybrana paradną,
Wyjechać na spacer już była gotową:
„Ah, jakże,” myślała — „ma odzież jest ładną,
Jak wszystkich zachwycę mantylką mą nową,”
I nuże się w lustrze przeglądać z uśmiéchem!.
W tém Ojciec wpadł nagle wybladły, zmięszany:
„Zrzuć z siebie ten ubiór — te stroje są grzechem,
Przed chwilą bogaci, dziś chleba nie mamy;
Niegodny, któremu oddałem majątek
Pod zarząd uczciwy, zbiegł z mieniem mém skrycie,
A teraz ja nie wiem czy został choć szczątek
Z fortuny, by w pracy mozolne wieść życie!”
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/287
Ta strona została skorygowana.