Wiedli rozmowę ożywionym głosem,
A każdy biadał nad swym smutnym losem.
„Oj źle się dzieje, zawżdy jeno biéda!”
Rzekł roznosiciel Kuryera i Muchy;
Trzeba wciąż latać, a nikt dyski nie da,
Bo świat na ludzkie potrzeby jest głuchy.
Gdy miesiąc minie i nadejdzie pora,
By coś tam kapło z monety brzęczącéj,
Nie ujrzysz w oczy prenumeratora,
Tylko cię w progu zwymyśla służący;
Biegaj po piętrach, męcz się ciężką pracą,
Pędź, goń, rozbijaj — a po co? a na co?”
Znów kataryniarz, stojący przy źródle,
Powie z kolei: „Gadacie o sprawach
Własnych, a moje? wciąż dudlę a dudlę,
Aż mnie już ręka zabolała w stawach.
Przykra to dola kręcić ciągle korbą,
I patrzyć z okna kto rzuci piątaka;
O, jabym wolał powędrować z torbą
Gdzie w świat szeroki, i wyjść na żebraka,
Niż z kataryną chodzić przez dzień cały,
Bo to trud wielki, a pożytek mały.”
„Bajecie!” krzyknie szewcki terminator,
„Ten gra, ten buja — i obum wesoło,
Do takich rzeczy ja byłbym amator,
Gdzież porównanie z dratwą, dziegciem, smołą?
Na twardym zydlu siedź po wszystkie czasy,
Ślęcz nad obuwiem przez godziny długie:
Tu kuj podeszwę, tam zbijaj obcasy,
Skończy się jedno, zaczyna się drugie;
A gdy masz zanieść robotę gotową,
Leć, bo miéć możesz harmider z majstrową.”
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/297
Ta strona została skorygowana.