„Wszystko to jeszcze nie jest wielką pracą,”
Przerwie kominiarz — „lecz leź w komin czarny,
Machaj wciąż miotłą, lub skrob sadze gracą,
Wtedy dopiero poznasz czém los marny!”
„Słowem,” rzekł pierwszy — „trzeba w pocie czoła...”
„Zawsze pracować...” przerwie kataryniarz;
„Bodaj tę pracę!” szewc z gniewem zawoła;
„Kaczki zdeptały!” zakończy kominiarz.
I wszyscy czteréj krzyczą w niebogłosy,
Biadając na swe nieszczęśliwe losy.
„Jak to zabawne!” rzekł syn. „Smutne raczéj!”
Odpowie Ojciec — „i bolesne bardzo:
Trud w pryzmat czynu, życie ludzkie znaczy,
A oni trudem własnych zajęć gardzą.
O, jakże mali duchem ci biédacy,
Którzy popadłszy w próżniackie zachcenia,
Nie mogą pojąć, czém jest godność pracy,
Czém cześć człowieka wśród walki istnienia!
Pracę, mój synu, co daje kęs chleba,
Miasto przeklinać — uszanować trzeba.”
Już nocy kir szary,
Świat piękny zamroczył,
I na pól obszary
Swój całun roztoczył;
Milczenie do koła
Panuje w przestrzeni,
A lasy i sioła
Znikają wśród cieni.