Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/313

Ta strona została skorygowana.

Nadszedł dzień a wszyscy — i dalsi i blizcy,
Z stron różnych w gościnę zjechali;
Był obiad, wieczerza, i każdy wnet zmierza,
Wraz z Mamą na teatr do sali.
Usiedli, zasłona do góry wzniesiona,
Komedyę zagrano dość gładko,
Zostało już tylko, z ostatnią gry chwilką,
Objawić życzenia przed Matką;
Dziewczęta, chłopczyki, swe krótkie wierszyki,
Wyrzekli jak trzeba z kolei,
A Frania cóś bąknie — lecz wnet się zająknie,
Bo nic jéj się jakoś nie klei.
Strwożona, struchlała, chce mówić — drży cała
Zwładnięta przez bojaźń, wstyd trwogę:
„Ach Mamo jedyna, jak ciężka ma wina,”
Zawoła: „ja chciałam — nie mogę!”
Z ław wszyscy powstaną, Franusię spłakaną,
Z współczuciem do piersi przycisną,
Anielka zaś rzeknie: „spisałaś się pięknie, —
Wstyd siostrę mieć taką niezdarną;
Gdy pamięć twa lichą, to lepiéj siedź cicho,
Przycupnij za piecem gdzie w kątku,
Bo nawet z papugą męcząc się tak długo,
Możnaby w uczeniu dojść wątku.”
„Milcz!” przerwie jéj ostro Mateczka — „kto z siostrą,
W ten sposób poczyna, wstręt budzi;
I nigdy nie zyska, ni zdala ni zblizka,
Miłości, szacunku u ludzi.
Ja wasze życzenia, w dzień mego imienia,
Przyjęłam życzliwie bom Matka,
Lecz więcéj się mieści, uczucia w boleści,
Niż wśród słów co płyną tak gładko;