A jeźli kiedy w młodości kwiecie,
Do serc się waszych zakradnie pycha,
Wspomnijcie czem jest na Bożym świecie,
Ta praca cicha.
Raz idąc z Ojcem pewien młodzieniec,
Zobaczył przestrzeń, a w téj przestrzeni,
Którą otaczał gór stromych wieniec,
Sterczały stosy nagich kamieni.
Smutno tam było. Ów powab młody,
Co się z uroczą rozwija wiosną,
Nie zakwitł pośród martwéj przyrody,
Strojąc świat Boży w szatę radosną;
Nic — ni źdźbła trawy, ni krzaku, listka,
Ni ziół, ni kwiatów... wśród téj mogiły
Zimnéj, nieczułéj, natura wszystka,
Zdała się niszczyć rodzajne siły.
„Ah czemuż,” rzecze z westchnieniem młodzian,
„Nasz świat tak piękny, cudny, wspaniały,
W wesołe barwy wiosny przyodzian,
Stracił w tych miejscach urok swój cały!
Czemuż tu bujne nie rośnie zboże,
Nie wstają trawy, nie kwitną zioła,
Ale gdzie tylko wzrok sięgnąć może,
Widnieje przestrzeń naga do koła?”