„Synu, rzuć wzrokiem na te przestrzenie,
Spójrz na ten obraz śmierci ponury,
Wszędzie tkwią głazy, leżą kamienie,
Piętrzą się opok skalistych góry:
One to grzbietów swoich ciężarem,
Gniotą w zarodzie roślinne ziarno,
I glebę wiosny błyszczącą czarem,
Zmieniają w śmierci przestrzeń cmentarną;
One to jako wiekowe brzemię
Jako powłoka martwa zastoju,
Kryją swym twardym pancerzem ziemię,
Nie dopuszczając życia rozwoju.
Każde źdźbło które barwą zieleni,
Chce wśród jasnego zabłysnąć świata.
Lecz ledwie główkę wynurzy z cieni,
Zduszone głazem w proch się rozlata.
Synu, Bóg wszczepił w duszę człowieka,
Zaród rodzajny wszelkich przymiotów,
Zaród ten długo rozrostu czeka,
Do walki z twardym brzemieniem gotów;
A owo brzemię to zimne serce,
Co w samolubnéj piersi zakrzepło,
To chłód, co w rdzennéj życia iskierce,
Rozwiewa święte braterstwa ciepło.
Nad wszystkie szały płochych omamień,
Nad wszystkie wady, błędy, zdrożności,
Cięższym się staje ów twardy kamień,
Który przytłumia ogień miłości;
Od samolubstwa stroń więc o dziecię,
Bo ono jak ów głaz niewzruszony,
Zmienia swem parciem na Bożym świecie,
Żyzny plon uczuć w puste wygony.