I kiedy wszystko urządził ładnie,
Wziął książki, pióra, atlasy,
Rzekł: „teraz nic już mi nie wypadnie,
Jak tylko ruszyć do klassy!”
Już miał odchodzić, gdy coś z uboczy,
W cichym odezwie się szmerze:
To brat malutki otworzył oczy,
Klęknął, i zmawia pacierze.
„Ojcze nasz!” szepcze — „daj méj rodzinie
Zdrowie ze szczęściem stateczném:
Spraw, abym w każdéj życia godzinie,
Był zawsze dobrym i grzecznym.”
Rumieniec wstydu okrył twarz Janka,
Dziwna owładła nim trwoga,
I spuścił głowę: on tego ranka,
Zapomniał westchnąć do Boga!
„Synu!” wchodząca Matka zawoła,
„Nie uczyń tego już więcéj,
Głos, któryś słyszał, to głos anioła,
Co z piersi wybiegł dziecięcéj;
On ci powiedział: w szale zwodniczym,
Życie jest płonną gonitwą,
Choć zrobisz wszystko — trudy twe niczém,
Gdyś dnia nie zaczął modlitwą!”
Kiedy mróz lodem ścina strumyczek,
Gdy ziemię skrywa powłoka biała,
Pilnuje ula w gronie siostrzyczek,
Pszczółeczka mała.