„Ah, Ojcze drogi!” Stefan zawoła,
„Jakże twarz twoja znużona:
Pot znoju spływa kroplami z czoła,
I suknia cała zpylona...
Upał nieznośny — zda się, że z nieba,
Ogniste wytryska morze:
Ah, Ojcze drogi, czyliż potrzeba
W taki skwar jeździć po dworze?”
„Nie dziw się synu, żem wśród spiekoty,
Musiał porzucić nasz dworek,
Należy w polu dojrzéć roboty,
Gdzie niwa, rzeka i borek;
Tam na tym smugu żeńcy tną żyto,
I wraz je kładą w pokosy,
Gdyż niwę bujnym plonem pokrytą,
Mogą wyniszczyć dżdżu rosy.”
„Ah, ja rozumiem, że każdy zgoła
Dba o swe mienie gospodarz,
Lecz to ekonom wypełnić zdoła,
Wreszcie karbowy lub włodarz;
Masz Ojcze tylu wyręczycieli,
Na cóż się nękać znużeniem:
Lepiéj do rana spocząć w pościeli,
Dzień pod drzew przepędzić cieniem.”