Wreszcie się zachwiał, ustały siły,
Krwawy pot spłynął mu z czoła,
Spojrzał — a smutne braci mogiły
Sterczały zewsząd do koła.
I sam się ujrzał pielgrzym ubogi,
Pośród cmentarnéj ustroni:
Nikt w serce nie wlał otuchy błogiéj,
Bratniéj nie podał nikt dłoni...
Spojrzy na niebo, ręce swe splecie,
Wspomni na męki ofiarne:
„Jam opuszczony, ja sam na świecie,
Boże! do Ciebie się garnę!”
W tém biała postać ku niemu płynie,
Z skroni jéj bije blask złoty:
Synu chodź za mną, w smutnéj godzinie
Dam ci cześć, wiary i cnoty;
Słowem mém w duszy wzbudzę nadzieję,
Miłością w sercu osiądę,
Tchnieniem mém istność twoją ogrzeję,
Pieśnią na ustach żyć będę.
Jam jest modlitwą — wrogów mych dłonie
Opadnąć przedemną muszą,
Bo na puklerzu, którym osłonię,
Żelaza nawet się kruszą!
Synu, idź za mną drogą żywota,
Ja ci dam źródło pociechy:
Przed tobą błyszczy jutrzenka złota,
Za tobą Ojców twych grzechy!”
I poszedł pielgrzym z modlitwą w drogę,
I minął ciemne otchłanie;
A choć cierń ostry krwawił mu nogę,
Szedł, gdzie przyszłości zaranie!
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/374
Ta strona została skorygowana.