I to przeczyste, jasne, promienne,
Słonko wiosenne.
Nie pchnięty losem, lecz z własnéj chęci
Zrzekłem się życia, co blaskiem nęci;
Stroje światowe w szaty wygnańca
Zmieniwszy, czekam dni moich krańca,
I tu wśród lasów zieleni miłéj,
Szukam mogiły.
Dawno już, dawno, w rodzinném kole,
Wzrastałem jak o młode pachole,
Wraz z drobnych braci i sióstr gromadą,
Karmiony chlebem i zdrową radą,
Lecz jam nie słuchał, drogie me dziatki,
Ojca i Matki.
Ziarno próżniactwa wśród pustéj roli,
Zrodziło owoc krnąbrnéj swawoli;
Wzrosłszy w młodzieńca, duchem ubogi,
Zboczyłem z świętéj prawd wiecznych drogi,
A gdy i łaska ubiegła Boża,
Zszedłem w bezdroża.
Zmarli rodzice z żalem do syna,
Poszła w świat szukać chleba rodzina,
A ja wśród obcych jeden zostałem,
I wciąż swawolnie z życiem igrałem,
Aż w końcu przyszedł wśród zniechęcenia
Wyrzut sumienia.
Trudno chęć szczerą spleść z myślą luźną,
Byt nowy stworzyć było zapóźno,
Zbratać się z ludem, woli nie stało,
Zabrakło siły co krzepi ciało,
Więc tu, gdzie jęków mych nikt nie słyszy,
Modlę się w ciszy.
Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/376
Ta strona została skorygowana.