W kniejach zamilkli ptaszkowie leśni,
Ucichł owiany chłodem głos tworów,
I wicher tylko jękiem swej pieśni,
Huczy wśród borów.
Czyliż już nigdy w bycie ponętnym,
Nie zajaśnieje chwila radosna,
Czyliż już nigdy z żywotném tętnem,
Nie wróci wiosna?
O nie — gdyż zimy białe pokrycie,
Całunem śmierci zwać się nie może:
Z pod niego nowe wytryśnie życie,
W jasnych dni porze.
To jest zdrętwienie przyrody sennéj,
Która wśród zimnéj legła mogiły,
Aby w kolei losów niezmiennéj,
Odzyskać siły.
Tak i wy starce, dziatki, rówieśni,
Gdy sen was zmoże — choćby sen wieczny,
Z martwych wstaniecie wśród mogił pleśni,
W sąd ostateczny.
Spoczynkiem zima, sen odpocznieniem,
Śmierć nawet sama ciszą radosną,
Tylko dusz żywot jest odrodzeniem,
I ciągłą wiosną.
Różowym wschód jutrzenka ozłociła blaskiem,
Roztaczając promienny krąg świateł w około,
I fujarka pasterza brzmi pieśnią za laskiem,
I ptaszki z snu zbudzone śpiewają wesoło.