A wieczorem gdy miną zachwyty dziecięce,
Gdy dzień pracy da szczęście i byt ustalony,
Spocznijcie, i podnosząc do nieba swe ręce,
Zawołajcie: „o Boże, bądź błogosławiony!
Tyś nam dał dzionek życia — my stając przy grobie,
Nieskalani i czyści, oddajem go Tobie.”
O przyjacielu ciszy, milczenia,
Mdławy księżycu, pochodnio mroków,
Ileż to błogich, wdzięcznych uroków,
Płynie z srebnego twego promienia!
Gdy ludzie pracy do snu się kładą,
Gdy milkną ptasząt gwarliwe chóry,
Ty wtedy wolno wyłaniasz z chmury,
Wśród cieni nocnych twarz swoją bladą;
I patrząc na świat w śnie pogrążony,
Rozsiewasz w koło świateł miliony.
Człek co nieskrzywdził nigdy nikogo,
Dziecię z sumieniem jasnem i czystem,
Olśnieni światłem nocy srebrzystem,
Odpoczywają po trudach błogo,
A ty księżycu w niebios wyżyny,
Pchnięty wszechmocnej potęgi wolą,
Okalasz blasków swych aureolą,
Spoczynek starca i sen dzieciny;
I tym co z drogi nie zeszli cnoty,
W promieniu twoim zsyłasz sen złoty.