Bywają czasem rzec to boleśnie,
Na świecie dziatki nie dobre bardzo,
Które nauką i pracą gardzą,
Szukając szału, uciech zbyt wcześnie,
Wtedy ty widząc to zapoznanie,
U krnąbrnych dziatek przestrog Mateczki,
Twarz swoją w czarne kryjesz chmureczki,
Lub czerwieniejesz wstydząc się za nie;
A gwiazdki nawet co lśnią tak jasno,
Wśród mroków nocy do koła gasną.
Nie zdolny ciepła wydobyć z siebie,
Ni światłu słońca dziennego sprostać,
W stałych periodach zmieniasz swą postać,
Czworakim kształtem błyszcząc na niebie,
Raz pełny, krągły, z twarzą rumianą,
Znów niby owal pokryty mrokiem,
W końcu sierp wazki z wklęśniętym bokiem,
Co wieczór wstajesz, nikniesz co rano;
Wielki lub mały biegiem swych przemian
Rachubę czasu dajesz dla ziemian.
Księżycu srebrny, druhu milczenia,
Wieczny kagańcze nocy gwiaździstej,
Jakiż to promień cudny i czysty,
Płynie z twej tarczy wśród złud marzenia!
W złotych pałacach, pod kmiecą strzechą,
Wszędzie gdzie grody, sioła i wioski,
Promień twój kojąc życiowe troski,
Darzy uśpiony świat snów pociechą;
A cień co kryje wszechbyt żałobą,
Ów mrok, wróg światła — niknie przed tobą!