Strona:PL L Niemojowski Trójlistek.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

Raz znów, gdy wśród klassy za psoty, hałasy,
Zamknięto małego figlarza,
Nie mówiąc przed nikiem, podchodzi z koszykiem,
I jadłem głodnego obdarza.
O! wy ją pomnicie — bo szkoła to życie,
To pierwsze cierpienia i bóle,
A ona wam jedna, choć stara, choć biédna,
Słodziła jak mogła złą dolę.
I tak wciąż codziennie, chodziła niezmiennie
Dawczyni rozkoszy dziecięcéj...
Raz wielcy i mali godzinę czekali,
Janowa nie przyszła już więcéj.
Ah! brakło staruszki — gdzie wiśnie? gdzie gruszki?
Gdzie owoc tak smaczny, tak zdrowy?
Gdzie ciastka, pierniki? — wołają chłopczyki,
Lecz próżno, bo niéma Janowéj!

Wieczorem powracam i drogę swą skracam,
By prędzéj w domowe wejść progi,
W tém widzę w przesmyku o jednym koniku,
Z trumienką karawan ubogi;
To wieźli Janową w mogiłę grobową,
Na cmentarz samotny, daleki...
Ja w miejscu wciąż stałem, za trumną patrzałem,
A łzami mi zwilgły powieki!


LXXVII.
Złe ziarno.

Dziécino droga, Matki pieszczoto,
Wiédz, że w pierwszych lat twoich wiośnie
Złe ziarno na dnie duszy twéj rośnie,
Pod aureolą kryjąc się złotą.