Aby twój Ojciec, Matka jedyna,
Widząc złe, które grozi zniszczeniem,
Nie legli pod tém ciężkiém brzemieniem,
Płacząc nad hańbą swojego syna;
Aby Bóg wreszcie wszechmocny w niebie
Nie zesłał strasznéj kary na ciebie!
Skończywszy dziennych nauk ćwiczenie,
Z nauczycielem szedł Witold młody
Przez złote niwy i łąk zielenie
Do boru zbiérać jagody.
Gdy już stanęli w pośrodku lasu,
Witold ze śmiéchem krzyknie wesołym:
„Nie trzeba próżno nam tracie czasu,
Weźmy do dzieła się społem.“
Pobieży naprzód krętą drożyną:
„Ah! ileż jagód i to tak blizko!“
Lecz zfrasowaną przystanie miną,
Gdyż stąpił nogą w mrowisko.
Wstąpił, a zaraz z iglastéj kupy
Sypią się roje czerniawéj rzeszy:
Ta towarzyszek podnosi trupy,
Ta znowu rannym z pomocą spieszy;
Inne pod ciężkiém gną się brzemieniem,
Chcąc rumowisko dźwignąć kryjówek,
Wszędzie wrze praca, i z ożywieniem
Wszędzie widnieje trud mrówek.