Ta czczość, ta próżnia, bez ruchu, czynu,
Ten wieczny spokój bez granic, miary,
Ten sen bez jawy, ten pomrok szary,
Zowie się niczém, kochany synu;
Nic więc w wspaniałym świata przestworze,
Gdy wszędzie coś jest — istniéć nie może.”
Wśród smutku ty tuląc się w moje objęcia
Spłakany, łez pełne obracasz oczęta,
Drobniutkie do Matki wyciągasz rączęta,
I wołasz: daj szczęście dla swego dziécięcia!
Ty sądzisz, o synu, z niewinną prostotą,
Iż ta, co twe kroki nieśmiałe prowadzi,
Cierpienia odwróci i troskom zaradzi,
I zdoła zlać rozkosz na główkę twą złotą;
Ty sądzisz w snów błogich złudzeniu zwodniczém,
Że miłość ma losów twych stanie się tarczą,
Że Matki uczucia za wszystko ci starczą...
O, synu, w przyszłości twéj Matka jest niczém!
Ja tylko mam władzę zasłaniać cię sobą
Wśród walki żywota, i szukać na niebie
Jasnego promienia modląc się za ciebie,
Cierpieniem twém cierpiéć, łub płakać nad tobą.
A daléj moc moja nie sięga. Daremno
Za ciebie chcę przelać krwi kroplę ostatnią,
Ubarwić twe życie w blask szczęścia, cześć bratnią,
Ja słabnę — bo wyższa jest siła nademną!