„Przez twe ciągle zmyślania i kłamstwa i brednie,”
Przerwie ojciec, „takąś sławę łgarstw swoich rozszerzył,
Że gdybyś teraz twierdził, iż jasno jest we dnie,
Albo ciemno w noc mroczną — niktby ci nie wierzył.”
„Lubię gdy jasno na Bożym świecie!”
Pewnego razu mówiło dziécię,
„Nie znoszę chmurek, dészczu i słoty.”
„Więc się uśmiechnij synu mój złoty,
Bo marsik to jest chmur czarnych mroczek,
A dészcz, to łezki co płyną z oczek,
Czoło zaś gładkie, uśmiéch łagodny,
Spojrzenie jasne — to dzień pogodny.”
„Ach panie, profesorze! Michał na początek
Zdarł kajet, splamił książkę.” „Nic mu się nie stanie,
Ty zaś bez straty czasu marsz zaraz w ten kątek!”
„A za co?” „Bo się skarżysz, a to źle mój Janie!”
Paweł miał cały pokój piśmideł bez treści,
Michał malutki zbiorek moralnych powieści,