Wtem słucha, nareszcie, nareszcie! Trzeszczy podłoga pod jakiemiś lekkiemi krokami.
— Czy to ty, mamo? — pyta Maryanna.
— Tak, dziecko.
— Mogę już wejść?
— Ojciec nie chce cię wpuścić.
— W cieniutkich ciżemkach biegłam tu z Ekeby po śniegu. Godzinę stoję tu już i wołam. Na śmierć zamarznę na dworze. Dlaczegoście mnie odjechali?
— Dziecko, dziecko, czemuś całowała Göstę Berlinga?
— Ależ powiedzże mama ojcu, że jeszcze nie wypływa z tego, bym go miała kochać. To przecież była zabawa. Czyż sądzi, że chcę poślubić Göstę?
— Idź do dzierżawcy i proś, żeby cię przenocowali. Ojciec niezupełnie trzeźwy — nie można mu teraz nic tłómaczyć. Zamknął mnie na górze. Wymknęłam się, kiedy przypuszczałam, że zasnął. Zabije cię, gdy wejdziesz do domu.
— Matko, matko, a więc do obcych mam iść, gdy mam własny dom? Czyż mama jest równie okrutna, jak ojciec? Mamże sądzić, że mnie chcecie wyrzucić z domu? Jeżeli mnie nie wpuścisz, mamo, położę się tu, na śniegu.
Wtedy matka chwyciła za klucz, aby otworzyć... gdy w tej samej chwili dały się słyszeć na schodach ciężkie kroki i ostry głos zaczął na nią wołać:
Maryanna zamieniła się cała w słuch: matka ucichła — surowy głos łajał ją, a potem... Maryanna
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
99