tego przedstawiającą znaleźli pogruchotaną pod progiem kościoła — zdało im się, jakoby świętokradca jakiś zniszczył skrzypce Stradivariusa i potargał struny.
Gösta zaciśniętą pięścią pogroził w stronę ciemnego domu.
— O wy, dzieci nienawiści! — zawołał — wy niszczyciele raju boskiego!
Beerencreutz zapalił latarkę i oświetlił twarz śmiertelnej bladości. Wtedy to ujrzeli rezydenci poranione ręce Maryanny i łzy, które zamarzły na jej rzęsach i jęli zawodzić, jak kobiety — wszak była nietylko posągiem kamiennym, nietylko struną, lecz piękną kobietą, rozkoszą ich serc starych.
Gösta Berling padł obok niej na kolana.
— Oto leży narzeczona moja! — wołał. — Kilka godzin zaledwie upłynęło, jak dała mi pocałunek oblubienicy, a ojciec jej przyrzekł mi błogosławieństwo. Oto leży i czeka, bym przyszedł i legł obok niej na białem łożu.
I na swoich silnych barkach uniósł bezwładną.
— Do domu, do Ekeby! — zawołał. — Teraz jest moją. W śniegu ją znalazłem, teraz nikt mi jej nie odbierze! Tych tam nie będziemy budzili. Cóż ona ma czynić za drzwiami, na których sobie ręce do krwi poraniła.
Uczynili, jak chciał. Położył Maryannę na saniach, a sam usiadł obok niej. Beerencreutz stanął za nimi i ujął za cugle.
— Weź śniegu i natrzej ją! — zawołał do Gösty.
Mróz obezwładnił tylko jej członki. Szalone,
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
102