którzy strzedz ich mieli, jak wiatr strzeże popiołu, a wiosenne słońce śniegu.
Zdarzało się, że rezydenci, wyjeżdżając wśród wesołego dźwięku dzwonków u długich sań, spotykali majorową, wlokącą się po gościńcu; wtedy nie spuszczali oczu, lecz wygrażali jej pięścią groźnie zaciśniętą. Szybkim zwrotem sań spychali ją w wysokie śniegowe wały, a major Fuchs nie omieszkał trzy razy splunąć, aby to spotkanie nie miało złych skutków. Nie czuli dla niej litości, uważali ją bowiem za czarownicę. Zdawało im się, biedakom, że zbawienie ich duszy od tego zawisło, czy będą dostatecznie prześladowali majorową. Ludzie często dręczą się wzajemnie w najokrutniejszy sposób, mniemając, że w ten sposób pracują na zbawienie swojej duszy.
Gdy rezydenci późną nocą, wstawszy od pijatyki, chwiejnym krokiem podchodzili do okien patrzeć, czy noc jest pogodna i gwiaździsta, dostrzegali nieraz ciemną postać snującą się po podwórzu i wiedzieli, że to majorowa, oglądająca swoją ukochaną siedzibę. W takich chwilach rozbrzmiewało skrzydło rezydentów szyderczym śmiechem starych grzeszników, a złośliwe uwagi dochodziły nawet do niej poprzez otwarte okna.
Rzeczywiście — pycha i okrucieństwo zapanowały w sercach biednych rezydentów. Sintram zasiał nienawiść w ich dusze.
Majorowa nie żywiła już gniewu względem rezydentów. Gdyby była posiadała dawną władzę, byłaby im kazała dać rózgi, jak niegrzecznym dzieciom, aby ich znów kochać, jak przedtem. Teraz jednak
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
105