Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
109

Pani utonęła we wspomnieniach, a dziewczyna nie wzdychała, nie szlochała, lecz łza za łzą, toczyła się po jej twarzy, gdy postępowała za nią. Majorowa kazała jej otworzyć szafę z płótnem i srebrem i ręką zaczęła głaskać cienkie, adamaszkowe obrusy i wspaniałe srebrne kruże. W komorze, gdzie składano pościel, przesunęła ręką po wysoko spiętrzonych, puchowych pierzynach. Wszystkich sprzętów domowych: krosien, kołowrotka, toczydła musiała się dotknąć. Wetknęła rękę w szufladę z korzeniami, macała rzędy świec, wiszących u pułapu.
— Wyschły już — powiedziała — można je zdjąć i schować.
Zeszła, do piwnic, pukała w beczki i przesuwała ręką po zakorkowanych flaszkach wina. Była w spiżarni i kuchni, macała, badała wszystko. Wyciągnęła rękę i żegnała się ze wszystkiem w domu.
Nakoniec zwiedziła pokoje. W jadalni przesunęła ręką po dużym stole do rozsuwania.
— Niejeden podjadł sobie do sytości przy tym stole — odezwała się.
Tak obeszła wszystkie pokoje. Długie, szerokie sofy znalazła na dawnych miejscach, głaskała zimny marmur konsol, które na złoconych gryfach podtrzymywały kosztowne lustra.
— Bogaty dom — rzekła. — Wspaniały to był człowiek, który uczynił mnie panią tego wszystkiego.
W dużej sali, gdzie przed chwilą jeszcze odbywały się skoczne tany, stały już krzesła o wysokich oparciach pod ścianami w zwykłym porządku. Przystąpiła do fortepianu i cicho uderzyła w klawisze.