Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
118

w uszach. Owej strasznej nocy była całym, jednolitym człowiekiem.
Wonczas, gdy się wreszcie powiodło Maryannie zdrętwiałe ręce podnieść i otoczyć niemi szyję Gösty Berlinga, widocznieś w postaci starego Beerencreutza odwrócił od nich oczy, a zwrócił je na gwiazdy. Owej nocy nie posiadałeś władzy, o, duchu samokrytyki! Bezsilny byłeś, kiedy ona tworzyła swój hymn miłości, martwy, kiedy biegła do Sjö, aby sprowadzić majora, martwy, kiedy spostrzegła płomienie oświetlające łuną lasy.
A więc przybyły potężne ptaki, orły demonicznej namiętności. Płomiennemi skrzydłami i żelaznemi szponami opadały cię z szumem, ty duchu o lodowych oczach, wpiły ci szpony w kark i odrzuciły cię w nieznaną dal. I ległeś wtedy martwy, zdruzgotany. Poczem odleciały dalej one dumne, potężne, one, których droga nie zna obliczeń, których żaden wzrok śledzić nie zdoła, a z głębin nieznanych wypełznął znów tajemniczy duch samokrytyki i zagościł w duszy Maryanny.
Przez cały luty leżała Maryanna chora na Ekeby. Zaraziła się ospą na Sjö. Straszna choroba całą swoją potęgą rzuciła się na nią, przemarzniętą, osłabioną; była już blizką śmierci, ale pod koniec miesiąca choroba się przesiliła i zaczęła powracać do zdrowia. Osłabiona jednak była jeszcze bardzo i do niepoznania zeszpecona. Nigdy już więcej nie nazwą jej piękną Maryanną.
Strata ta, którą opłakiwać będzie cały Wermland, jak gdyby to był jeden z najdroższych jego skarbów, znana była jednak dotąd tylko Maryanine