jęków i łez kobiecych. Dość mu już było patrzeć na łzy, które wylewała nad losem domowych skarbów. Nie posiadał się z gniewu, że mogła płakać nad płótnem i pościelą, skoro przecież nieskończenie więcej straciła, tracąc piękną córkę — to też z zaciśniętemi pięściami przepędził ją przez cały dom aż do kuchni, do spiżarni. Dalej iść już nie mógł i zadowolił się, ujrzawszy ją skuloną pod progiem, oczekującą razów, ba, może i śmierci. Tam już zostawił ją, ale drzwi zamknął i klucz włożył w kieszeń.
— Tu może sobie zostać do skończenia licytacyi — pomyślał. — Z głodu nie zginie, a uszy jego odpoczną trochę od jej narzekań.
Siedziała więc jako jeniec we własnej swojej spiżarni, gdy Gösta z korytarza wszedł do kuchni. Ujrzał on twarz pani Gustawy w okienku bardzo wysoko umieszczonem.
— Cóż ciocia[1] Gustawa tam robi? — zapytał Gösta.
— Zamknął mnie — odpowiedziała.
— Dziedzic?
— Tak, myślałam już, że mnie zabije. Ach, Gösto, przynieś-że klucz wetknięty w zamek sali i otwórz spiżarnię, abym wyjść mogła. Tamten klucz jest dobry.
Gösta uczynił, jak kazała i w kilka minut później stała już kobiecina w pustej kuchni.
— Mogła ciocia kazać już dawno której z dziewcząt otworzyć sobie — odezwał się Gösta.
- ↑ W Szwecyi starsze kobiety, dobrze znane, tak się tytułuje.