Nareszcie zjawił się proboszcz na kazalnicy. Ludzie zebrani w kościele podnieśli głowy. Więc to on rzeczywiście — a zatem nie przepadnie tej niedzieli kazanie, jak ostatniej i tylu innych niedziel.
Proboszcz był młody, wysokiego wzrostu, smukły i niezwykle piękny. W hełmie, z mieczem przypasanym do boku, odziany w pancerz stanowiłby najlepszy model posągu, któremu możnaby nadać imię najpiękniejszego z Greków.
Proboszcz posiadał głębokie oczy poety, a stanowczy, owalny podbródek wodza. Wszystko w nim było piękne, pełne wyrazu, tchnące genialnością i wyższem duchowem życiem.
Zgromadzeni uczuli się dziwnie onieśmieleni, gdy go takim ujrzeli. Przywykli bowiem widywać go wychodzącego chwiejnym krokiem z szynku w towarzystwie wesołych kompanów, jak pułkownik Beerenkreuz z długiemi wąsami i kapitan Berg o zdumiewającej sile fizycznej.