Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
132

Niemało było takich, którzy później opłakiwali znikłą piękność Maryanny. Ale pierwszy mężczyzna, którą ją widział po utracie piękności, nie poddał się boleści. Nieokreślone uczucia wypełniały mu duszę. Im dłużej się jej przyglądał, tem cieplej robiło mu się w duszy. Miłość wzbierała, wzbierała, jak rzeka na wiosnę. Jak ognista fala buchała z jego serca, wypełniając całą jego istotę, wypływała mu łzami, westchnieniem ust, drżeniem rąk i całego ciała.
Ach, kochać ją, bronić, osłaniać od wszystkich krzywd... niewolnikiem jej być, duchem opiekuńczym!
Silną jest miłość, która otrzyma ogniowy chrzest bólu... ale obecnie nie mógł z Maryanną mówić o rozstaniu, o wyrzeczeniu się jej. Nie mógł jej opuścić. Winien jej życie. Dla niej zdolny jest dopuścić się grzechu śmiertelnego.
Nie wyrzekł ani jednego słowa, płakał tylko i całował ją, aż go dozorczyni musiała upomnieć, że czas, aby odszedł.
Po jego odejściu leżała Maryanna, myśląc o nim i o jego wzruszeniu.
— Dobrze być tak kochaną — pomyślała.
— Tak, dobrze jest być kochaną, ale cóż się dzieje z nią samą? Cóż ona czuje? Ach, nic! mniej niż nic!
Czyż miłość jej zamarła? Gdzież się ukrywa to dziecię jej serca? Czy żyje jeszcze, czy skryło się w najgłębszy kącik jej serca i siedzi i marznie pod lodowatemi spojrzeniami, onieśmielone szyderczym śmiechem, napół zduszone kościstemi palcami?