zniecierpliwienia. Wiedział, że panie dużo potrzebują czasu.
Siedział więc i przypatrywał się gołębnikowi. Był on okratowany. Gołębie były zamknięte przez zimę, aby ich jastrząb nie porwał. Od czasu do czasu ukazał się jakiś gołąbek, wysuwając białą główkę przez siatkę drucianą.
— Czeka wiosny! — rzekł do siebie Melchior Sinclaire — ale musi być cierpliwy.
Gołąb zjawiał się tak regularnie, że dziedzic wyciągnął zegarek mimowoli, porównywając. Okazało się, że dokładnie co trzy minuty wysuwał główkę.
— Nie, serdeńko — odezwał się — czyż przypuszczasz, że wiosna zjawi się za trzy minuty? Musisz się nauczyć czekać!
I on też musiał czekać, ale miał czas.
Konie początkowo niecierpliwie grzebały nogami w śniegu, ale później zmęczyło je to czekanie i słońce, które im świeciło w same oczy. Stuliły głowy i drzemały. Woźnica siedział sztywno na koźle z batem i lejcami w ręku, z twarzą zwróconą do słońca i spał aż chrapał.
Ale dziedzic nie spał. Nigdy nie był mniej śpiący, niż obecnie. Nigdy nie czuł się weselszym, jak w tej chwili oczekiwania. — Maryanna była chora, nie mogła przyjść wcześniej, ale teraz przyjdzie napewno. Rozumie się, że przyjdzie i znowu wszystko będzie dobrze. Teraz już będzie wiedziała, że się na nią nie gniewa — zajechał przecież po nią osobiście krytemi sankami i parą koni.
Na desce, którą przytwierdzono do otworu ula, sikora urządziła pszczołom iście szatański figiel.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
135