mówić. Zanim przyszedł, kazała story podnieść i tak się ułożyło, że światło dzienne oświetliło ją jaskrawo. Chciała go w ten sposób wystawić niejako na próbę. Ale Melchior Sinclaire zachowywał się tego dnia niezwykle.
Ujrzawszy ją, nie wydał krzyku, nie zmienił wyrazu twarzy. Udawał, jak gdyby nie dostrzegł w niej żadnej zmiany. Wiedziała, jak dumny był z jej urody, nie dał jednak po sobie poznać, że doznał zmartwienia. Panował nad sobą, aby jej nie zasmucać. To ją wzruszyło głęboko. Zaczynała rozumieć matkę, że go wciąż kochała. Nie zdradzał się z jakąś wątpliwością. Nie robił jej wyrzutów, ani siebie nie usprawiedliwiał.
— Okryję cię wilczurą, Maryanno. Nie jest zimna. Cały czas trzymałem ją na kolanach. — A mimo to podszedł do kominka i ogrzał ją jeszcze. Potem pomógł córce wstać z kanapy, okrył ją futrem, głowę owinął szalem, skrzyżował go na piersi i zapiął z tyłu.
Ona pozwalała mu wszystko to robić z sobą. Nie miała woli. Tak jej było miło być otoczoną staraniem i troskliwością. Podobało się jej to, że sama nie musiała chcieć. Dobrze z tem komuś, kto był tak zbolały, jak ona, komuś, kto, jak ona również, nie posiadał ani jednej myśli, ani jednego uczucia, które mógłby nazwać swojemi własnemi.
Przymknęła oczy i westchnęła częścią z zadowoleniem, częścią z boleścią. Pożegnała się z życiem, z prawdziwem życiem, ale było jej to zupełnie obojętne, skoro przecież nie umiała żyć, tylko grać komedyę.