cie. Ale ona usiłowała tylko grać zakochaną. Nie chciała go utracić.
— Nie odchodź odemnie, Gösto, nie odchodź w gniewie! Pomyśl, jaka jestem szkaradna. Nikt mnie już teraz nie będzie mógł pokochać.
— I ja też nie mogę — odrzekł. — Musisz się z tem zgodzić, że po sercu twojem także deptać będą.
— Gösto, nigdy nikogo innego nie mogłam kochać, prócz ciebie! Przebacz mi! Nie porzucaj mnie! Ty jesteś jedynym, który mnie potrafisz obronić przed samą sobą.
Odepchnął ją od siebie.
— Nieprawdę mówisz — rzekł z lodowatym spokojem. — Czego odemnie chcesz, niewiem, ale czuję, że kłamiesz. Dlaczego chcesz mnie zatrzymać? Bogata jesteś, nie zbraknie ci starających się!
I odszedł.
Zaledwie drzwi się za nim zamkndły, gdy tęsknota i ból całym swym ognłem owładnęły sercem Maryanny.
To była miłość, jej rodzone dziecię, które wypełzło z kącika, gdzie zapędziły je lodowate oczy. Teraz zjawiła się z takiem utęsknieniem oczekiwana, teraz, kiedy już było zapóźno. Teraz wystąpiła na jaw poważna, przepotężna, a ból i tęsknota niosły tren jej królewskiego płaszcza.
Kiedy Maryanna stanowczo powiedzieć sobie mogła, że Gösta Berling ją opuścił, uczuła fizyczny ból tak dotkliwy, że ją niemal ogłuszył. Rękoma ścisnęła serce i godzinami siedziała na tem samem miejscu, walcząc z bólem, a nie mogąc płakać.
Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.
142